Prompt:

Marcin Kozłowski, Miłosz Łaski, Jan Mioduchowski, Łucja Motyl, Viktoriia Romaniuk, Kamil Romański, Mateusz Sadowski, Andrzej Staniek​​​​​​​
12.04.24 – 28.04.24
Pejzaż filmowych fikcji rozciąga się w czasie i przestrzeni tworząc fraktalne wiry i mroczne zakątki. W niektórych spotkamy ludzi wplecionych w metaforę kończącej się cywilizacji, znajomej i niezdolnej do życia, w której ostatnim promieniem nadziei może się stać choćby jeden noworodek (i), a w innych spotkamy demoniczne techno­logie rzą­dzące snami (ii), eksperymentalne przemiany brutalnych rozbójników (iii), czy bliźnięta owładnięte psychotyczną więzią wyposażoną w dziwaczne narzędzia chirurgiczne (iv). Przemierzając przestrzeń kosmiczną natkniemy się na zawiłe relacje dobra i zła wplecione w dramaty rodzinne wypełnione szlachetnymi, mądrymi i naiwnymi posta­ciami (v), ale i nie ominie nas samotna podróż do odległych galaktyk w towa­rzystwie bezwzględnej sztucznej inteligencji (vi). Paradoksy towarzyszące prawom fizyki spra­wią, iż poznamy ojców rzucających się w odmęty czarnych dziur i ratujące ich córki, które to oni uprzednio zamierzali ratować (vii).
Gdy powrócimy na ziemię, kosmos w każdej chwili gotów jest przysłać swoich przerażających wysłanników, których będziemy się lękać, czując grozę i obrzydzenie na równi ze współczuciem (viii). Zszargane nerwy sprawią, iż przekroczymy granicę szaleństwa – przeżywając dramat walki o kształt własnego umysłu (ix), a wytchnienie znajdziemy w niewinnych aktach okrucieństwa i kąpieli przygotowanej przez naszą dziwną matkę, kochającą własne dziecko jak złym by ono nie było (x). Możemy na ten temat żartować, a nawet całą rzeczywistość naszych społecznych relacji zamienić w sza­lo­ny żart (xi). Albo wiedzeni odmiennym rodzajem szaleństwa, możemy pie­lęg­nować swoją obojętność, która wkrótce doprowadzi nas do spokojnego domu rodzinnego położonego na skraju obozu zagłady, skąd czasem dolatuje czarny dym (xii).
Jeżeli podobnych niedorzeczności nie sposób połączyć w spójną całość – nie należy się przejmować. Tu nie może chodzić o prawdziwe rzeczy. Z pomocą przychodzi skrupulatnie hodowana cyfrowa maszyneria, zdolna zszyć każdy obraz z innym obrazem za pomocą niewidzialnych szwów – słów. Osiołek w stroju astronauty galopujący radośnie podwodną krainą. Piszę i jest: oto narzędzia zdolne do łatania wizualnych niedostatków rzeczywistości. Jakkolwiek obojętną byłaby ona na swój obraz, nadal sprawy się mają tak jak zwykle – każdy obraz przenika do sfery symu­lacji snutej przez umysł, zmieniając go trochę. Spotykamy ludzi twierdzących, iż są w stanie kontrolować, co przyjmują ich mózgi, ale i ci ludzie zdają się emanować odmiennym rodzajem sza­leństwa.​​​​​​​
i Ludzkie dzieci [Children of Men, 2006, reż. Alfonso Cuarón].
ii Paprika, 2006, reż. Satoshi Kon.
iii Mechaniczna pomarańcza [A Clockwork Orange, 1971, reż. Stanley Kubrick].
iv Nierozłączni [Dead Ringers, 1988, reż. David Cronenberg].
v Gwiezdne Wojny: Imperium Kontratakuje [Star Wars: The Empire Strikes Back, reż. Irvin Kershner].
vi 2001: Odyseja kosmiczna [2001: A Space Odyssey, 1968, reż. Stanley Kubrick].​​​​​​​
vii Interstellar, 2014, reż. Christopher Nolan.
viii Głowa do wycierania [Eraserhead, 1977, reż. David Lynch].
ix Przełamując fale [Breaking the Waves, 1996, reż. Lars von Trier].
x Gummo, 1997, reż. Harmony Korine.
xi Idioci [Idioterne, 1998, reż. Lars von Trier].
xii Strefa interesów [The Zone of Interest, 2023, reż. Jonathan Glazer].
Nic dziwnego, że wpadamy na owoce swoich wizualnych działań nieco oszołomieni i bezradni. Rzeczywistość za oknem, którą trzeba przemierzać choćby po to, aby dostać się na wystawę Prompt:, na każdym kroku każe nam oczekiwać – na przej­ściach dla pieszych i nie tylko. Emanuje też egzystencjalnym oczekiwaniem. Zautomatyzowana infrastruktura miejska nic nie robi sobie z czasu, który dla niej tracimy uczestnicząc w codziennej cyrkulacji, podobnie jak jej ekstrakt w postaci animacji Gdzieś pomiędzy już a zaraz Kamila Romańskiego, która niewiele robi sobie z czasu swojego widza – oczekującego aż coś się wydarzy.
Nieco inaczej sprawy ujmuje Miłosz Łaski w wideo Ale jazda. Wnętrze miejskiego auto­bu­su odmieniają efekty wideo, a osoby występujące w filmie zachowują się według sobie tylko znanych, powtarzalnych schematów. Obraz przywodzi na myśl psychodeliczno-cyberpunkową równoległą rzeczywistość – jednocześnie wy­obco­waną i przaśnie znajomą. Tę rozpoznawalną warstwę można znaleźć pod rozedrga­nymi konturami i kolorami. Wyłania się jak znajomy, którego niekoniecznie chciało się akurat spotkać. Lub nieznajomy w publicznym środku transportu, który dziwnie się zachowuje.
Czasem nieznajomi są w stanie snuć filozoficzne small talki, i to nawet w oczekiwaniu na stoczenie ze sobą walki na śmierć i życie. Postacie z filmowego sci-fi Dusty Planet Andrzeja Stańka oczekują mocniejszych wrażeń niż tylko filmowe, będąc wplecionymi w machinę komercyjnych usług kategorii B, w jakimś zapomnianym przez resztę kosmosu świecie. Tandetność miesza się tu z ostatecznością oraz nikłym entuzjazmem graniczącym z obojętnością wśród samych uczestników atrakcji. Jeżeli sy­tuację potraktować literalnie to nic w tym dziwnego. Ci osobnicy są nie tyle fikcyj­nymi postaciami, co czymś w rodzaju botów wygenerowanych ku uciesze widzów w środo­wisku animacji 3D. Botów jak gdyby posiadających wiedzę, że ich świadomość to fikcja, co paradoksalnie zdają się antycypować – stosownie do sytuacji.
Ten kontekst przywodzi na myśl pejzaż przejścia podziemnego, które przemierza postać nagrywająca się telefonem w pracy Internet is Dead Łucji Motyl. Nie musimy wierzyć w Teorię Martwego Internetu, aby poczuć się w tej pracy znajomo, czyli wyobcowani. Z łatwością wierzymy w pustkę internetu – zaludnionego botami, a nie prawdziwymi osobami – ponieważ sami wcielamy się w postać bota, którego toż­sa­mość może określać równie dobrze stos pikseli ułożonych w kształcie naszej twarzy, jak i po­świa­ta śladów po niedoskonałym usunięciu naszego wizerunku przez bezpłatną wersję jakiegoś algorytmu. Wszyscy tak mają w tym przejściu podziemnym, które jak gdyby przemierza się samo, ziejące pustką po wymazanych figurach ludzkich.
Każdy zdaje się być tu graczem, ale podstawowe zasady gry pozostają ukryte. Ich ostateczne znaczenie wytrąca się nieostro, zbiera na marginesie zbiorowej pod­świa­do­mości, owocuje emocjami o nieznanych źródłach i nieprzewidywalnych bie­gach własnych konsekwencji. Wirtualne wcielenie takich emocji, gdyby chcieć je zobrazować, mogłoby przypominać figurę prostej postaci z gry z lat około dwutysięcznych. Pozer z wideo Marcina Kozłowskiego, którego spikslowane ciało można wyginać, rozciągać i skręcać przekraczając granice groteski, paradoksalnie ukazuje jakąś prawdę. Ujawnia swoją cyfrową sztuczność, podczas gdy współczesne, coraz doskonalsze wersje awatarów zaczynają zginać stawy w zgodzie z ludzką anatomią, pogłębiając iluzję realizmu, w którym podczas analogicznie okrutnych zabiegów, powinny zacząć chrupać wirtualne kości.
Jeszcze dalej w vintage’owo-cyfrową estetykę sięga Jan Mioduchowski w wideo Babilon. Ponownie totalizm układu o rozpikselowanej strukturze czerpie z no­stalgii – wspomnień snów osadzonych w na poły trójwymiarowych środowiskach wczesnych gier komputerowych. Symboliczna machina przetwarzająca nieprzerwany strumień cyfrowych abstraktów zdaje się na równi naiwnie co prawdziwie obrazować aktu­al­ną maszynę wizualną, w której chcąc nie chcąc uczestniczymy, nie znając jej do­celowych outputów.
Jedyna droga wyzwolenia z takiej symulakrycznej matni zdaje się wieść poza to co cyfrowe – na powrót do namacalnej, odczuwalnej, chropowatej i niedoskonałej rze­czywi­stości tzw. realnej, której rzeźbę-makietę proponuje praca Zwieńczenie I Viktorii Romaniuk. Jednak to w rzeźbie swoje zęby zatapia Uroboros, gdyż sytu­acja niespo­dzie­wanie się odwraca. To co konkretne zdaje się więzić to co abstrakcyjne. To co wirtualne sprawia wrażenie uwięzionego w chłodnych, zgeometryzowanych metalowych mackach, a za pomocą prymitywnej przemocy względem elektrycz­nych przejawów rzeczywistości – zostaje sprowadzone do postaci cyfrowego abstraktu uwięzionego przez analogowy konkret.
Tak zwane codzienne życie, prowadzone w tych okolicznościach, napotyka kaniony i postrzępione szczyty trudne do przebycia, jakkolwiek chętnymi przygód byłyby wiodące je osoby. Trzecie oko ukazuje się pod postacią instagramowego filtra. Dodaje swój sposób percepcji, ujawniając na przemian cynizm i naiwność patrzących/widzących. Toczy się tu walka o przyswajanie piękna i banału, ostateczna walka o przetrwanie znaczeń. Walczące estetyczne frakcje szkolą się w wyrafinowanych taktykach zaskoczenia. Przyjmują mimetyczne strategie ukrywając swoje prawdziwe zamiary. Obraz Flicks Mateusza Sadowskiego – widok bukietu kwiatów dekorują­­­­ce­­go mieszkanie – wzbudza niepokój, gdy w kształtach roślin ukrywają się monstra z filmów science fiction, żyjące nie wiadomo gdzie i jak, jednak zupełnie blisko i po swojemu. Mogę nie mieć czasu lub ochoty ich spotykać – każdy ma swoje waż­niej­­sze pro­blemy. Tym niemniej, te pocieszne potwory zdążyły już wejść na ścianę i równie zaciekle zajmu­ją się własnymi sprawami, oczekując kolejnych wskazówek.
Mateusz Sadowski
Back to Top