​​​​​​​Szczere pole
Plain Field
Alicja Kubicka
26.03-15.04.22
Lubię przeglądać książki. Zbie­ram so­bie z nich ilu­stra­cje i wy­ko­rzys­tu­ję w o­bra­zach. W ta­ki spo­sób mo­tyw ilu­stra­cyj­ny mo­że wę­d­ro­­wać – z pa­pie­­ro­­wej stro­­ny, gdzie pos­trze­ga­nie wy­da­rza się tak dłu­go, jak trwa chwi­la prze­wra­­ca­nia kart­ki – na płót­no, któ­re fun­kcjo­nu­je w przes­trze­ni ar­chi­tek­to­nicz­nej, przy­kle­­­jo­ne do ścia­ny, w sta­nie wiecz­ne­go otwar­cia na by­cie po­strze­ga­­nym. To, co ma­łe, sta­je się du­że. Pół­noc spo­ty­ka Po­łud­nie – w śred­nio­wie­czu na Pół­no­cy Euro­py ilu­­mi­­no­­wa­­no książ­ki, po­nie­waż kli­mat nie sprzy­jał ma­lar­stwu ścien­ne­mu, któ­re z ko­lei kwit­ło w kra­jach ba­se­nu Mo­rza Śród­ziem­­ne­go. Na Pół­no­cy ma­lar­­­s­two za­my­ka­no w opra­wio­nych w skó­rę to­misz­czach, na Po­łud­niu zaś in­­te­­gro­­­wa­no je pod pos­ta­cią fres­ku z bu­dyn­­kiem, i z roz­la­ną we­w­nątrz nie­go prze­s­trze­nią. Dwa róż­ne ro­dza­je ma­lar­stwa, róż­ne ro­dza­je pos­trze­ga­nia, wa­run­ko­wa­ne sze­ro­­koś­cią geo­gra­ficz­ną, za­leż­ne od pej­za­żu, na­sło­necz­nie­nia, die­ty – wszyst­kie­go, co skła­da się na neuro­bio­lo­gicz­ną struk­­tu­­rę twór­ców kul­tu­ry, któ­rzy prze­cież za­mie­sz­ki­wa­li swo­je cia­ła, zgod­nie z na­tu­rą te­go świa­ta zaw­sze nie­­rów­no­­mier­nie uprzy­wi­le­jo­wa­ne.
Ja nie chciałabym za­miesz­ki­wać ksią­­żek. Dla­te­go wy­do­by­wam z nich ilu­stra­c­­je i pró­buję je in­te­gro­wać, po­więk­szo­ne, z mo­im oto­cze­niem. To zna­czy: do­słow­nie nie chcia­ła­bym za­miesz­kiwać opra­wio­ne­go w skó­rę to­­misz­­cza, ale też nie chcia­­­ła­­bym za­mie­sz­kiwać fik­cyj­ne­go, li­te­rac­kie­­­go świa­ta. Fik­cja jest po to, by rze­czy­wis­tość u­zu­peł­niać – nie wy­twa­rzać. A ten, kto ilu­stru­je, mu­si się pod­po­­rząd­­ko­­wać his­torii, rze­czy­­wis­tości, soc­jo­kultu­rowe­mu kon­teks­to­wi. Artyś­ci, jak cy­ga­nie, prze­miesz­cza­ją się ze swo­im his­to­rycz­no-kul­tu­ro­­­wym tabo­­rem, po polu, o któ­re­go kształ­­cie i lo­sach nie de­cy­du­ją. W koń­cu przy­dzie­la się im do współ­pra­cy – jak kry­mi­­na­lis­tom – tych, któ­rych zwie się kuratorami.​​​​​​​
Na moich płótnach trwa negocjacja: czy przed­sta­wiać; czy ilu­stro­wać; czy opo­wia­­dać; smacz­nie czy su­ro­wo; czy się prze­chwa­lać; czy wska­zy­wać pal­­cem; czy się śmiać; czy na po­waż­nie; du­żo czy ma­ło; cy­nicz­nie czy do­bro­tli­wie? Co to za ję­zyk? Ja­ka jest róż­ni­ca, jak py­tał Fran­cis Ba­con*, po­mię­dzy ma­la­tu­rą rzu­tu­ją­cą pro­blem bez­poś­red­nio na u­kład ner­wo­wy od­­bior­cy, a ta­ką, któ­ra rów­nież coś ko­mu­­ni­ku­je, lecz po­dąża okręż­ną dro­gą ilu­stra­cyj­noś­ci? Jak to moż­­li­we, że wi­­dzi­­­my coś i umie­my po­jąć tego zna­cze­nie? Jak to jest z po­strze­­ga­­niem – czy oglą­da­my świat tak, jak­byś­my wy­glądali przez ok­no? A mo­że świat właś­­nie prze­sła­nia nam to, co is­tot­ne i praw­dzi­we, jak za­su­ge­ro­wał Gia­co­met­ti rzeź­­bą Pointe à l’oeil (Gwóźdź w oko)? Jest to py­ta­nie o wek­tor wi­dze­nia, o kie­ru­nek na­sze­go by­cia – na­pie­ra­my, czy też się wy­co­fu­je­my, i jak się ma do te­go świat?Ostatecznie chodzi zawsze o wy­twa­rza­nie afek­tu. Przejąć się obra­­zem = prze­­­nieść go na sie­bie. Ko­lej­na ład­na me­­ta­­fo­ra. A ma­lo­wa­nie? Jest chy­ba jed­­nak po to, by (nie­ste­ty) sie­bie wy­sta­­wić na wi­dok, i to (co gor­sza) pod po­­zo­­rem skrom­noś­ci. Wy­twa­­rza­nie rze­czy – do­wol­nych: do oglą­da­nia, słu­­cha­­nia, no­sze­nia itp. – jest op­cją. Jest po to, by za­dzia­ło się coś wię­cej, niż egzys­to­wa­nie; po to, by za­dzia­ło się ja­kieś nad­pro­­gra­­mo­­we coś. Czy­li moż­na wy­twa­rzać rze­czy, ale moż­na też nie, i chy­ba nie­moż­li­wością jest u­sta­lenie, co lep­sze. Więc wy­­bie­­­ra­­­my po­mię­dzy egzys­to­wa­niem a egzy­sto­wa­­niem z plu­si­kiem (któ­rym mo­że być, dla przy­­­kła­­­du, na­ma­lowa­nie obra­zu na płót­nie).
Tworzenie to niekoniecznie to sa­mo, co prze­ży­wanie ży­cia. Two­rząc nie do­­­ś­wiad­­­czam, lecz szpe­ram w po­kła­­dach te­go, co już do­świad­­czo­­ne. Zaw­sze wciśnię­­ta po­mię­dzy dzia­­ła­­nie a zna­­cze­nie**, pra­cu­ję nad wy­two­rze­niem tego mo­je­go egzystencjalnego nad­dat­ku, szu­ka­jąc nie­osią­gal­ne­go, jak mi się wy­da­je, kom­pro­­mi­su, czy­li miłego miejs­ca w klin­czu po­mię­dzy two­rze­niem a ży­ciem. Gdzie on jest – je­śli nie w ro­bo­cie? O obra­zach moż­na mó­wić, że to jak­by pro­­­jek­cje rzu­­to­­wa­ne na za­sło­ny, albo że się na nas ga­pią, al­bo że ma­ją swo­ją o­be­c­­ność, al­bo że prze­sz­ka­dza­ją nam coś do­s­trzec, al­bo że umo­żli­wia­ją do­strze­­że­­nie cze­goś. Dla mnie obra­zy to pre­tekst do od­wa­la­­nia ro­bo­ty da­ją­cej na­dzie­ję na to, że kiedyś doj­dę do tego, jak po­win­no się żyć.
Alicja Kubicka

* David Sylvester, The brutality of fact; Interviews with Francis Bacon, Thames & Hudson, 2019.
** I’m at the back, alone, hating, motionless, muted, squeezed into a corner between action and meaning.”, Jenny Hval, Girls Against God, Verso, 2020.
Back to Top