Cień człowieka
Shadow of a Man
Mateusz Piestrak
17.02.23 – 5.03.23
Na wystawie „Cień człowieka” pokazuję obrazy, które namalowałem w ciągu minionego roku. Są to w większości nieduże, monochromatycz­ne prace, stworzone z potrzeby przyjrzenia się własnym emocjom. Nieoczekiwanie okazały się one również okazją do refleksji nad byciem malarzem i malarstwem jako takim, co właściwie wcale mnie nie dziwi.
Powyższe trzy zdania, które stanowią zwięzły opis wystawy, uznaję właściwie za wystarczające wprowadzenie do jej naocznego doświadczania. Prezentowanych obrazów nie łączy żadna szczególna narracja, której znajomość lub właściwe rozpoznanie gwaran­towałoby prawidłowe odczytanie zakodowanych na płótnach znaczeń. Wprost przeciwnie, dla mnie samego prace te stanowią nadal pewną zagadkę. Liczę na to, że możliwość własnej interpretacji czy osobistego rozpoznawania budzonych przez obrazy skojarzeń okaże się dla ogląda­jących ciekawym doświadczeniem.
Za pomocne lub zwyczajnie interesujące uważam wobec tego jedynie przybliżenie przebiegu procesu twórczego, uzasadnienie użytych środ­ków formalnych oraz określenie osobistej perspektywy, z której obecnie przyglądam się twórczości. Bycie malarzem traktuję bardzo poważnie. Zwracam tu uwagę na dobór słów – to nie „zawód”, „medium” czy „dyscy­plinę” uważam za kwestie szczególnej wagi, lecz właśnie owo najprostsze, a zarazem dość osobliwe „bycie malarzem”, które rozpoznaję jako swój naturalny sposób kontaktu z rzeczywistością, polegający na nieustannym tworzeniu obrazów – byciu osobą obrazującą.
Najbardziej nurtuje mnie właśnie aspekt psychologiczny – potrzeba doko­nywania regularnej twórczej wymiany pomiędzy ujawnianym światem wewnętrznych przeżyć i fantazji a rzeczywistością zewnętrzną podda­waną uważnemu oglądowi, interpretacji i symbolicznym przekształceniom.
Jest to dość osobista wystawa, której zapleczem jest moja pracow­nia, zatem pozwolę sobie w tym miejscu na sentymentalny wypad. Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest to, gdy na pytanie: „kim chcesz być w przyszłości?” – z przekonaniem i doborem słów niety­powym dla kilkulatka – odpowiedziałem: „artystą-­plastykiem”. Nie mam pojęcia, skąd do głowy przedszkolaka trafiło tak precyzyjne określenie, jednak spośród znanych nazw zawodów wydawało mi się ono najwłaś­ciwszym wyborem. Przyszłość miała być stertą białych prostokątów do zamalowania. Nie podejrzewałem, co prawda, że będzie to zajęcie tak sa­motne, choć z czasem i ten aspekt okazał się spójny z moim charakterem.
O ile jednak w dzieciństwie akt rysowania czy malowania nie budzi zdzi­wienia, to już jako malujący na co dzień dorośli potrzebujemy dla tego zajęcia solidnego uzasadnienia. Malarze (i malarki) machając pędzlem objaśniają więc świat, zapożyczają się u filozofów lub kokietują co bardziej przedsiębiorczych snobów, by ów tyleż luksusowy, co dość skąpy wkład w rzeczywistość nie stracił uznania innych, tych już nie malujących. Obrazy nie bronią się same, a krytycy nie śpią. Osobiście, po kilku latach nerwowego dopisywania sensów do własnej pracy i siłowania się z samym sobą, bardziej niż „artystą-­plastykiem”, czułem się jego cieniem. Innymi słowy, zatęskniłem za niepostrzeżenie utraconą przyjemnością, jaką daje tworzenie i oglądanie obrazów sięgających do fantazji i nieskrępowa­nej wyobraźni, za przeżyciem estetycznym, którego sednem jest wymia­na swobodnych skojarzeń i zapis subtelnych emocjonalnych wrażeń.
Pracę nad obrazami, które wyrosły na gruncie wyżej wspomnianej tęskno­ty i ostatecznie złożyły się na tę wystawę, rozpocząłem jednak od wyzna­czenia prostych, lecz istotnych reguł działania, które nietrudno zauważyć na pierwszy rzut oka. Brak tu kolorów, prawie żadnych śladów pędzla czy złożonych kompozycji – malarskich środków wyrazu, z których nie raz chętnie i obficie korzystałem. Dyscyplina formalna, jaką sobie narzuciłem, wynikała bezpośrednio z potrzeby okiełznania niepokoju, w jakim tworzyłem dotychczas. Szarość, monotonna ziarnistość oraz specyficzna, wymagająca precyzji i cierpliwości technika, polegająca raczej na celnym „utrwalaniu” obrazu niż jego mozolnym rozmalowywaniu, miały służyć chwilowej redukcji zwodniczej zmysłowości. Zrzucenie zbędnego malar­skiego balastu pozwoliło mi na głębsze skupienie potrzebne do uchwyce­nia obrazów wyłaniających się z nieświadomości.
Czas spędzony na malowaniu, czy raczej wywoływaniu kolejnych obrazów, wspominam z poczuciem zadowolenia. Każdy z nich stanowił okazję do szczerej rozmowy z samym sobą na dość proste, lecz ważne tematy związane z byciem artystą, wrażliwcem, lub po prostu – człowiekiem. Mam przy tym świadomość, że sprawy ważne łatwo pomylić z oczywistymi. Czym innym jednak jest o nich myśleć i pisać, a czym innym – doświad­czać i obrazować. Mam nadzieję, że wizualny zapis spacerów po własnym wnętrzu i powstałe przy okazji symboliczne ilustracje będą rezonowały z Waszą wyobraźnią i wrażliwością. Ostatecznie, oglądanie obrazów to też twórczy proces.
Mateusz Piestrak
Back to Top