Najbardziej nurtuje mnie właśnie aspekt psychologiczny – potrzeba dokonywania regularnej twórczej wymiany pomiędzy ujawnianym światem wewnętrznych przeżyć i fantazji a rzeczywistością zewnętrzną poddawaną uważnemu oglądowi, interpretacji i symbolicznym przekształceniom.
Jest to dość osobista wystawa, której zapleczem jest moja pracownia, zatem pozwolę sobie w tym miejscu na sentymentalny wypad. Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest to, gdy na pytanie: „kim chcesz być w przyszłości?” – z przekonaniem i doborem słów nietypowym dla kilkulatka – odpowiedziałem: „artystą-plastykiem”. Nie mam pojęcia, skąd do głowy przedszkolaka trafiło tak precyzyjne określenie, jednak spośród znanych nazw zawodów wydawało mi się ono najwłaściwszym wyborem. Przyszłość miała być stertą białych prostokątów do zamalowania. Nie podejrzewałem, co prawda, że będzie to zajęcie tak samotne, choć z czasem i ten aspekt okazał się spójny z moim charakterem.
O ile jednak w dzieciństwie akt rysowania czy malowania nie budzi zdziwienia, to już jako malujący na co dzień dorośli potrzebujemy dla tego zajęcia solidnego uzasadnienia. Malarze (i malarki) machając pędzlem objaśniają więc świat, zapożyczają się u filozofów lub kokietują co bardziej przedsiębiorczych snobów, by ów tyleż luksusowy, co dość skąpy wkład w rzeczywistość nie stracił uznania innych, tych już nie malujących. Obrazy nie bronią się same, a krytycy nie śpią. Osobiście, po kilku latach nerwowego dopisywania sensów do własnej pracy i siłowania się z samym sobą, bardziej niż „artystą-plastykiem”, czułem się jego cieniem. Innymi słowy, zatęskniłem za niepostrzeżenie utraconą przyjemnością, jaką daje tworzenie i oglądanie obrazów sięgających do fantazji i nieskrępowanej wyobraźni, za przeżyciem estetycznym, którego sednem jest wymiana swobodnych skojarzeń i zapis subtelnych emocjonalnych wrażeń.